Pandemia

Pamiętam ostatni pocałunek. Nie jakiś namiętny, miłosny. Zwykły, przelotny, w policzek. Takie jakich wiele. Było. Spotkałyśmy się z G. na ostatniej imprezie przed. Dobrze to wspominam.

Rozmawiałam dziś z córką. Patrzyłyśmy sobie w oczy dzięki wideo rozmowie. Utknęła w stolicy miesiąc temu. Bałyśmy się podróży autobusem. Opowiadała, że ogląda filmy, ale widzi teraz przede wszystkim to, że ludzie na nich są blisko siebie, ściskają się i całują na powitanie, dotykają klamek i nie odkażają potem rąk.

Na ciało w przestrzeni działają różne siły. Grawitacja przede wszystkim, choć zdarza się ponoć i odlecieć. Ale jest też siła społeczna, wbudowana w nasze DNA, która każe nam się grupować. Kiedy jeden osobnik stanie przy słupie ogłoszeniowym, to zaraz stanie przy nim i drugi a potem trzeci. A teraz jest także nowa siła. Niewidzialna siła odpychania. Ma ten sam kierunek co siła społeczna, ale przeciwny zwrot. Kiedy siły o przeciwnych zwrotach nakładają się na siebie, znoszą się. Fs-Fcovid = 2 metry bezpiecznego odstępu.

Nie podawaj ręki, nie dotykaj klamki, nie używaj pieniędzy, a przede wszystkim NIE WYCHODŹ Z DOMU.

Przyzwyczajacie się już do nowej rzeczywistości? O nie! Od jutra przepisy zostają zaostrzone. Dochodzi wiele nowych zaprzeczeń, nie-możności, nie-mocy – tabliczek Paszczaka: „nie deptać trawników”.

Za to powstają nowe hasztagi, życie przenosi się do cyfrowych podziemi i rozkwita wirtualnie.

Dziś minister zdrowia, czy może premier (słuchałam w radio i już mi się mieszali), powiedział coś ważnego: tak, można wyjść, można się przebiec, dla zdrowia psychicznego, ale, drodzy państwo, to nie jest czas na dbanie o formę!

Co to znaczy? W czasie choroby ciało jest tabu. Odcinamy je, jego potrzeby, jego sygnały, zawieszamy to, co na co dzień jest dobre dla ciała. Teraz są inne cele, wyższe, transcendentne – jesteśmy na wojnie z niewidzialnym wrogiem. Mam wrażenie, że słyszałam to już w kościele. Wówczas Zły gotował w smole dusze zatracone, dziś ma inną formę. Przypomina mikro planetę krążącą po naszej galaktyce. A trajektorie jego ruchu są dla nas nieczytelne. Szukamy w tym logiki, ale gubimy się co i raz. Tymczasem planeta multipikuje się i planet Covid -19 jest coraz więcej i więcej. Kolonizują naszą galaktykę, zagrażają cywilizacji.

Ciekawe, kto je zamieszkuje? Jakie zwyczaje mają Covidczycy? Wydają się być serdeczni i chętni do bliskich kontaktów.

A z drugiej strony ten mikrokosmos tak bardzo przypomina nas samych – drobina białka otoczona tłuszczem. Co za podobieństwo! Przylega więc do nas, brata się dziwnym braterstwem genotypu i zabiera kolejnych śmiałków w kosmos, na planetę Covid-19.

Nie wiem, czy można tak pisać. Jak czujecie? Przekraczam granicę, czy nie?

Trzeba uważać, granice są teraz zamknięte. 

Zrobiłam sobie zdjęcie w śmiesznej masce. Takiej bardziej karnawałowej. Kilka lat temu dostałam ją od uczestników Środowiskowego Domu Samopomocy tu niedaleko. Nie wiedziałam do czego mi się przyda, ale teraz już wiem. Dziś każdy musi mieć maskę. Taką swoją drugą, karnawałową tożsamość. Tę zwykłą, codzienną trzeba ukryć. Czasem trudno się potem z maską – ową personą – rozstać, bywa, że przylgnie, albo pochłonie ukrytą za nią twarz i tożsamość. Kim byliśmy przed? Czy ktoś jeszcze pamięta? 

Nie zamieszczę zdjęcia z maską  na facebooku. Czuję granicę. Ale zamieszczę je tu. W bezpiecznej przestrzeni mojego tekstu. W jego granicach.

Profesor Kuligowski pięknie mówi w swoim zaraź niczym wykładzie o Rites des Passages Van Gennepa. Czuję się jak u siebie w domu w tej opowieści. Ale to jeszcze nie wszystko, obrzęd przejścia nie wyczerpuje pojemnej semantyki zarazy. Jeśli przejście to skąd dokąd? Inicjacja? W jaką dojrzałość? Do jakiej społeczności zostaniemy włączeni na koniec tego procesu? Po której stronie czasu?

Obrzęd przejścia, czy inicjacja mają swoje odzwierciedlenie w bajkach. Bohaterowie tych historii – dzieci – opuszczają dom i gubią się. W ciemnym lesie, albo gdzieś na mrocznym krańcu świata spotykają demony. O ile uda im się ta przeprawa, wracają z kieszeniami pełnymi bogactw, mocni, odmienieni, dojrzali. Czasem z głupiego Jasia przemienieni w króla z piękną królewną u boku. Byliśmy dziećmi wierząc w to, że wykroczyliśmy poza łańcuch pokarmowy, że wyszliśmy ostatecznie z natury i umknęliśmy jej siłom. Co więcej – ugłaskaliśmy ją i opowiedzieliśmy sobie bajkę o naturze ładnej jak przesłodzony landszaft. Teraz przekraczamy Rubikon dziecinnej naiwności, spotykamy ją oko w oko.

W środku obrzędu siły natury działają z całą mocą, a pomiędzy nimi najpotężniejsza jest śmierć. Inicjowany musi się z nią zmierzyć. Czasem podczas inicjacyjnych obrzędów symbolizował ją ból – wymyślne tortury, którym poddawano adeptów. Często jednak jej znakiem stawało się milczenie, samotność, głód.

Nie wychodź z domu! Nie spotykaj się z innymi!

Zaraza to także karnawał, rytualne święto rozgrywające się na styku starego i nowego czasu. Na tej granicy załamuje się dawny porządek, by mógł powstać nowy. W tym między-czasie panuje chaos, rzeczywistość jest na opak, wywrócona na nice a królem tego czasu jest błazen.

Zbieram memy. Najbardziej lubię te o papierze toaletowym. Wysłannicy śmierci , siejący grozę napotykają jednego z nich, z paczką papieru pod pachą. Lubię też te, które pokazują inną karnawałową opaczność. Dół ciała zamienia się z górą we frywolnych kolażach. Podpaska w roli maseczki, czasem majtki, czy stanik – granice są zamknięte, ale witalna energia wzbiera i musi znaleźć ujście.

W ciągu ostatniego miesiąca odprawiłam z kwitkiem z 10 internetowych gachów nagle wzbudzonych skończonością czasu z przemożną potrzebą zostawienia genów. Zawirusowani amanci, natrętni, bezwzględni, dla mnie już martwi.

Jest wiosna. Wzbierają wody w rzekach, pąki pęcznieją różowo i biało. Życie domaga się ucieleśnień. A tymczasem jak mają sobie radzić rozdzieleni kwarantanną kochankowie? Co dzieje się za zamkniętymi drzwiami? Zobaczymy za kilka miesięcy. Wyjdziemy odmienieni. Każdy na swój sposób, w każdym razie będzie z tego nowe życie.

Zbieram słowa. Słowa mocy. Słowa, które wyznaczają przestrzeń tabu. Wypowiadasz je i drżysz: usta, oddech, dotyk, dezynfekcja, izolacja – język (sic!) choroby kreuje nasz czysty, sterylny, zalękniony i osamotniony świat. Świat widm zza szyb.

Podoba mi się tu. Ulice są puste i ciche. Jestem jedynym człowiekiem na planecie. Przychodzę ją bezowocnie zasiedlić. Pożyć i odejść. A tymczasem wokół pałacu kultury wyrastają drzewa. Mech porasta iglicę, chaszcze u dostojnych stóp monumentalnej budowli sięgają jej już do kolan. Jestem jedyną osobą, notuję to wszystko, bo może kiedyś ktoś…

demityzacja

Wirus otwiera nam oczy, de mityzuje obszary, które widzieliśmy w zwierciadle naszych wyobrażeń, marzeń, pragnień.

Karnawał i inicjacja

Słowa mocy

Real: miłość, samotność, ja i epidemia

 

 

Epidemia korona wirusa w jednej chwili wywróciła nasze życie do góry nogami. Nic chyba, od czasów II Wojny Światowej, nie zatrzęsło w takim stopniu i tak globalnie fundamentami cywilizacji jaką tworzymy. Zupełnie jakby ktoś niespodziewanie kopnął krzesełko, na którym stoi skazaniec ze stryczkiem na szyi. 

    Słowem koniec. Koniec małej stabilizacji odzyskanej po delikatnym wahnięciu kryzysu 20008, stabilizacji obejmującej pierwszy i drugi świat, koniec systemu naczyń połączonych, który stworzyliśmy w globalnej wiosce. Dziś, jako jej tubylcy, wszyscy jesteśmy bezradni wobec maleńkiego i niewidocznego wirusa. Runęła więc misterna konstrukcja. Długo będziemy się z tej ruiny podnosić. Żywię głęboką nadzieję, że nie odbudujemy świata na obraz i podobieństwo tego, który właśnie utraciliśmy, raju, na miarę naszych ludzkich możliwości. Wierzę, że spróbujemy to zrobić inaczej. 

Wirus doda ci skrzydeł

Na początku pandemii doświadczałam dziwnej dysocjacji. Mój mózg chyba nie był w stanie przemielić wszystkich danych, zacinał się, iskrzył. Słowa, które widziałam w informacjach, w gazetach, w reklamach w przestrzeni miasta, zamieniały się w inne, zupełnie, jakby świat miał mi coś do przekazania, jakby skrywał w tych wszystkich obecnych słowach, podprogowy przekaz. Przekręcałam więc wyrazy, widziałam jedno, czytałam drugie. Łapałam się na tym i obserwowałam dziwne, neuro psychologiczne zjawisko. Podobnie więc przeczytałam popularne hasło, gdzieś na mieście: „Wirus doda ci skrzydeł”. Śmiech we mnie wezbrał. – To prawda – pomyślałam w duchu – wirus doda ci skrzydeł pod warunkiem, że jesteś biedakiem. 

Takie było właśnie moje doświadczenie pierwszych dni – fala euforii i nadziei. Zupełnie, jakby rozgorzała moja rewolucja. Nareszcie świat ma okazję się zmienić. Wróć – to my mamy okazję zmienić ten świat! 

Nagle wszystko staje się możliwe. 

Pomyślałam wówczas, że w tych dniach istnieją faktycznie tylko dwie grupy ludzi, cała reszta jest niewidzialna, zajęta ratowaniem swoich tonących statków. Istnieją więc biedacy, całe masy pariasów dotychczasowego świata i grupa z najbardziej zasobnym portfelem, własnym bunkrem wyposażonym na cały wiek i rakietą na Marsa, czyli Elon Musk i kilku kumpli (czy jest w tym gronie kobieta, tego nie wiem, co wydaje się samo w sobie znaczące). Pierwsza grupa jest niezwykle liczna, to potężne, falujące, rozedrgane morze, drugą można by policzyć na palcach jednej ręki.

Nowa rozgrywka

 I gramy dalej, a zadanie jest następujące – wymyślić świat od nowa. Drużyna Muska (traktuję tu jego osobę, jako figurę, całkiem jak gońca w szachach) i prekariat – niespokojny i niejednolity. Są tu alkoholicy i artyści, biedni rolnicy z różnych stron świata i pracownicy naukowi z krajów drugiego świata, starsi ludzie z miast i wsi, na co dzień niewidoczni i wyśmiewani w swoim codziennym uporze. Są tu ludzie o różnych kolorach skóry, mówiące różnymi językami, pochodzący ze wszystkich kontynentów. Potęga. Dziś wirus występuje w naszym imieniu. Atakując cele brytów, sportowców, a w końcu także polityków, staje się symbolem równości przenosząc zarazem naszą wyobraźnie w stronę dobrze znanych w kulturze obrazów równości stanów wobec śmierci w średniowiecznym społeczeństwie, czy barokowego Dance Macabre. Pan, król i chłop tak samo podlegli prawom śmierci, nagle tacy sami, tworzą szaleńczą wspólnotę śmiertelnego tańca. 

    Czy naprawdę trzeba było aż tego? Czy nie moglibyśmy tańczyć razem w milszych i bardziej napawających nadzieją okolicznościach? Najwyraźniej nie było to możliwe. Społeczeństwo stanowe, które znamy z książek o średniowiecznej Europie, trwało i miało się dobrze. Drobne zawirowania zmuszały do minimalnych przegrupowań, dość zachowawczej krytyki. Istota jednak, pewna wewnętrzna organizacja tego społecznego i cywilizacyjnego konceptu pozostawała jednak niezmienna. Najwyraźniej w tym obszarze nasza potężna i nieograniczona niczym wyobraźnia doznaje impasu. Zawodzą kreatywność, otwarte umysły nagle, wobec tej materii stają się ciasne i miałkie. 

    Dziś, po upływie kolejnego tygodnia pandemii, moja euforia, nadzieja, coraz bardziej podszyte są lękiem. Bynajmniej nie chodzi o zdrowie. Albo nie tylko. Obawiam się, że nie damy rady, że pokonamy wirusa zmiany, by móc wrócić na swoje utarte, bezpieczne ścieżki. 

Pisałam wcześniej (artykuł „Wirus zmiany”) o roli wyobraźni w prognozowaniu i, co za tym idzie, w adaptacji do tego, co się ludzkości przydarza i jeszcze przydarzyć może. To wyobraźnia jest nam właśnie niezbędna do tego, żeby dokonać koniecznej redefinicji stosunków społecznych w skali krajów a także globalnie. Jestem przekonana, że mobilizująca nas teraz epidemia to zaledwie ćwiczenia przed nadchodzącą klimatyczną katastrofą, czyli nieodwracalnym procesem, który uruchomiony, zmiecie nas skutecznie z powierzchni ziemi. 

    To nie są dwie różne sprawy, dwa różne doświadczenia. Podobnie jak bliskie są sobie społeczne nierówności i klimatyczny kryzys. Od dawna wiadomo, że to elementy tego samego cywilizacyjnego procesu. Nie chodzi więc o to, żeby teraz, w przypływie bożej, czy innej, bojaźni pochylić się nad biedakiem i dokarmić resztkami z pańskiego stołu, ale żeby zrobić coś nowego i w efekcie siąść do tego stołu razem. 

    Do dyspozycji w grze mamy też supermoce. Oprócz tych oczywistych, które posiada drużyna Muska, czyli środków produkcji dziś zdewaluowanych, iluzorycznych, śmiesznych, w zasobach znajdziemy min. kreatywność, która rodzi się z braku czy niezwykłe strategie przetrwania z niczym, a wszystkie sprawdzone i przetestowane na ludziach w różnych warunkach klimatycznych i kulturowych. Mamy więc zasoby ludzkie, która – mam nadzieję – już nie tak łatwo poddadzą się narzuconej logice – damy wam wędkę, bo jak damy rybę, to będziecie chcieli jeszcze jedną a nam teraz jest trudno (przypomnijcie sobie tonący dziś na swoich kruchych okrętach, czy nie zabrzmiały kiedyś i w waszych ustach podobne słowa?). 

Nie chcemy waszych ryb ani wędek. Chcemy, co najwyżej, wybrać się na te ryby z wami, zmajstrować wędkę z kija, łowić razem, a potem razem jeść. Czy to dużo? 

    Nie sądziłam, że przyjdzie czas, kiedy zacznę pisać tego typu rewolucyjne odezwy. Byliśmy tak długo cicho, zastraszeni, że odbierze nam się to, co nam przydzielono jako wystarczające minimum dla takich jak my. Brakowało energii, bo trudne warunki i konieczność podejmowania codziennej walki o przetrwania odbiera siły. W niektórych krajach Afryki epidemie, głód i trudne warunki nie dawały przestrzeni do snucia marzeń. Teraz w pewnym sensie może być jeszcze trudniej, ale chyba nie mamy wyjścia. Czas marzyć. 

Dlatego postuluję zastosowanie mojej ulubionej metody designe thinking. Zrobmy sobie zbiorowe, globalne warsztaty i stwórzmy wspólnie, a także lokalnie, na różnych szczeblach i w różnych środowiskach, prototyp lepszego świata, działającego, skutecznego i dla wszystkich. Schodząc nareszcie z pozycji ja, do my, uruchamiając wspólne pokłady i wyobraźnię. 

 

 

 

Aktualna sytuacja epidemiologiczna skłania mnie, do przeróżnych refleksji i za to, co tu kryć, jestem naszemu nowemu znajomemu – wirusowi – bardzo wdzięczna. 

Czuję, że stanie się dla nas nie tylko nośnikiem choroby i śmierci. Przynieść też może dobre zmiany w różnych dziedzinach życia: ekonomii, edukacji, w życiu społecznym. To oczywiście potencjał. Możemy go wykorzystać, rozpakować to DNA zmiany, albo wypluć i żyć jak dawniej. A jak będzie – zobaczymy. Mimo to podążę za tym nowym daimonionem, dam się skusić na kilka refleksji. 

Tymczasem o sztuce.

Sztuka czy papier toaletowy?

Ostatnio miałam okazję prowadzić rozmowę ze znajomym na facebooku na temat wynagrodzeń w kulturze. Jego argumenty przeciwko podwyżkom krążyły wokół – można powiedzieć – słabej wydajności: po co dopłacać do tych, którzy kierują swoje dzieła do, najwyżej, 20% społeczeństwa? Mogą tego nie robić, przeżyjemy, komu to potrzebne? Te pseudoracjonalne i niby ekonomiczne względy przekonują wiele osób. Nawet ci, którzy korzystają z kultury i cenią ją sobie, na takie dictum milkną. W sumie… w dniach takich jakie właśnie przeżywamy może najważniejszy okazuje się papier toaletowy i makaron a nie jakieś tam fanaberie na scenie i bicie piany? 

Bo czym w zasadzie jest to, co oferujemy dla tych niby 20% społeczeństwa? Kultura to zbiór bardzo różnych zjawisk i działań, przedsięwzięć przyjemnościowych, ambitnych, trudnych, hermetycznych, ludycznych. Pozwolę sobie dziś na próbę definicji opartą na jednym czynniku – na wyobraźni. Ona wydaje mi się wartością wspólną, światowym, ogólnoludzkim dobrem, które znajduje wyraz w sztuce i  za nią naprawdę warto płacić. Zaraz spróbuję do tego czytelników przekonać. 

Wyobraźnia jest blisko pojęcia kreatywności. Nie mam tu narzędzi, by dokładnie wyznaczyć granice. W moim poczuciu, kreatywność to praxis imaginacji, to jej zastosowanie w różnych obszarach. Mam jednak wrażenie, że nie każdy kto dysponuje bujną wyobraźnią jest kreatywny w tym sensie, w jakim dziś się o tym mówi, w sensie radzenia sobie twórczo z zadaniami w pracy, życiu, związkach. Są też ludzie kreatywni, ale wcale nie tak bardzo pełni owej wymagającej chyba jeszcze kognitywistycznej definicji, wyobraźni. Na nasz użytek wystarczy. Chodzi o to, że kreatywności można się nauczyć. To pewne metody podchodzenia do problemów, dywersyfikacja rozwiązań. Zastosowanie metod kreatywnych oczywiście pobudza wyobraźnię w pewnym zakresie, który jest potrzebny do twórczej praktyki. Ale ja chciałam o wyobraźni i sztuce. Z dala od myślenia praktycznego w dosłownym sensie. 

Przewidziana przyszłość

W lutym 2020 miałam przyjemność uczestniczyć w Konferencji Naukowej „Transhumanizm. Idee, Strategie, Wątpliwości”. Nasze obrady otworzyła prof. Grażyna Gajewska z UAM swoim świetnym wykładem „Myśląc fantastyką: przez science fiction do posthumanizmu”. Skutecznie dowiodła, że SF można z powodzeniem uznać za metodologię myślenia o rzeczywistości równorzędną z metodą naukową. Kto z nas, czytając Dicka albo Lema nie przecierał oczu ze zdumienia mając poczucie, że oto dziś materializuje się literacka fikcja? SF daje nam więc możliwość bezpośredniego doświadczenia tego, czym jest wyobraźnia dla naszego życia. Sztuka, jako przejaw wyobraźni i zarazem forma (formy) komunikowania tego, co w wyobraźni się rodzi – może nam służyć za nauczycielkę życia. Nie wprost, nie łopatologicznie, ale na poziomie głębokim, intuicyjnym. Przeczuwając prawdę o świecie, wyobraźnia tworzy możliwe realizacje tej prawdy, modele i pozwala nam kontemplować je, zadając pytania, które zanurzone są przecież w naszym tu i teraz, wynikłe z minionego, a wybiegające daleko w przyszłość. 

    Wspomniana przeze mnie prof. Gajewska wypowiedziała na konferencji zdanie, które mocno mnie poruszyło i zapadło w pamięć: kryzys klimatyczny jest w istocie kryzysem wyobraźni! Dlaczego? Od XIX wieku literatura głównego nurtu zawęziła swój horyzont czasowy interesując się jedynie skończonym interwałem życia bohatera lub ewentualnie rodziny – w przypadku sagi. W czasie, gdy zaczęliśmy na całego i bezwzględnie eksploatować ziemię, budować totalną cywilizację ludzkiej mocy, straciliśmy szerszy ogląd rzeczywistości, szerszą perspektywę. Staliśmy się do bólu nudni w kopiowaniu rzeczywistości i kręceniu się wokół siebie samych. I mamy efekty naszej krótkowzroczności. 

Krytyka tego modelu twórczości skoncentrowanej na tu i teraz i mimetyzmie jest zarazem wołaniem o prawdziwą i wolną wyobraźnię. Miejscem jej realizacji, wcielenia, ma być właśnie SF budująca fantastyczne światy przyszłości pozwalające nam, czytelnikom, przekroczyć ograniczenia własnej wyobraźni i pomyśleć świat inaczej, w sposób nie-codzienny. To bezcenne. Można powiedzieć, że w tym sensie sztuka jest lustrzanym odbiciem nauki, w przypadku SF badań historycznych, w których również wyobraźnia gra niebagatelną rolę wypełniając puste miejsca pomiędzy opowieścią źródeł. 

Wyobraźnia pozwala nam więc przekroczyć ograniczenia swojego punktu widzenia, swojego czasu i miejsca, zobaczyć i rozważyć nieskończoną ilość możliwości, w pewnym sensie doświadczyć ich, przeżyć te różne, alternatywne życia i dzięki temu nabrać nowej perspektywy na zadania, z którymi mierzymy się na co dzień. To oczywiście bardzo optymistyczna poznawczo wizja, ale – powróćmy do naszego zdziwienia profetycznymi obrazami w literaturze SF – prawdopodobna. 

Jaki ma to związek z dzisiejszą pandemią? 

W poszukiwaniu utopii

Nie będę tu analizowała stanu przygotowania państwa na atak choroby. Nie jestem w tej materii kompetentna, wierzę, że każdy w tej sytuacji daje z siebie wszystko. Proponuję popatrzeć na nasze czasy, początek XXI wieku, nieco szerzej, jako na zespół zjawisk, w ramach których pojawił się także ów nieszczęsny wirus. 

Od pewnego czasu, przede wszystkim z powodu katastrofy klimatycznej, nastroje mamy – co tu kryć – raczej minorowe. Wieszczy się koniec epoki człowieka, przywołuje jedynie dystopijne wizje przyszłości. Wystarczy pooglądać popularne seriale na Netflixie, żeby nie mieć wątpliwości, że świat zmierza ku upadkowi.  Filmy katastroficzne cieszyły się zresztą nie od dziś popularnością. Kultura masowa często stanowi dobry miernik społecznej podświadomości i zbiorowego samopoczucia. W ostatnim czasie dystopijność w parze z depresją klimatyczną stała się dla ludzkości drogą bez wyjścia. Widząc to zdiagnozowano uwiąd wyobraźni i zaczęto domagać się, wołać o utopie! Problem owego skrajnego pesymizmu rozpoznano min. podczas debaty „Historie jutra”, która odbyła się w Muzeum Polin na 60-cio lecie Wydawnictwa ZNAK. Ogłoszono też konkurs „Projekt Utopia”, w którym na autorów pozytywnych wizji przyszłości czekały niemałe pieniądze. To desperackie poszukiwanie innego niż dystopijny scenariusza to objaw dojmującego lęku. Można powiedzieć, że w obliczu faktycznych zagrożeń, zamiast kontemplować przywołane przez wyobraźnię obrazy i badać stan rzeczy za pomocą tych wrażliwych narzędzi, by szukać rozwiązań, marzyliśmy o ucieczce do raju, choć – jak historia utopii mówi – ten raj z pewnością także stałby się dla nas piekłem. Może więc obsesja dystopii nie jest znakiem uwiądu wyobraźni, a jej wołaniem o  naszą uwagę, dobijaniem się do naszych oświeceniowych, racjonalnych umysłów, do przyjętych wygodnych, konsumpcyjnych pozycji. Może powinniśmy potraktować ją poważnie i zgodzić się, że – o ile nic się nie zmieni – dystopia stanie się faktem. My wybraliśmy jednak gonitwę za rajem po to, by faktycznie nie musieć niczego zmieniać. 

 Dla sytuacji, z którą mamy do czynienia obecnie były i przesłanki całkiem racjonalne. Konferencja o globalnych zagrożeniach, która odbyła się kilka lat temu, określiła jednoznacznie, że największym niebezpieczeństwem dla populacji jest właśnie zagrożenie biologiczne. Ale to było zagrożenie odległe, potencjalne, zarysowane na horyzoncie odleglejszym nawet – jak się zdawało – niż klimatyczny collapse (choć przecież z nim powiązane). A tymczasem…

Nie twierdzę, że artyści to prorocy wieszczący objawioną, jedyną prawdę. Bynajmniej. Uważność jednak na to, co się wyłania z tej delikatnej i wrażliwej tkanki wyobraźni powinien stanowić dla odbiorców ważny i poważny grunt do racjonalnego namysłu. Sztuka to inna droga poznania, równie ważna, równie cenna, co nauka, choć tak trudno mierzalna. Kiedy rzeczywistość zmienia się tak szybko, sztuka – dzięki wyobraźni – bada ją i opowiada nam o niej najbardziej ludzkim z języków. 

Nie chcę powiedzieć, że każdy artysta, w absolutnie wszystkich swoich wypowiedziach, realizuje tę poznawczą misję. Na pewno nie. Podobnie jak nie zawsze w laboratorium powstają przełomowe wynalazki. Jednak laboratoria powinny istnieć, badacze – robić swoje najuczciwiej, jak potrafią. Nie mamy chyba co do tego wątpliwości.  Dziś artyści próbują, na szybko, zewrzeć szyki, i przetrwać w nowej rzeczywistości zamkniętych kin, teatrów, odwołanych imprez. Niektórzy piszą nam na facebooku jednoznacznie –  jak nie pracują, niech nie jedzą! Owszem, można bez tego kawałka świata przetrwać, mając za to upragniony papier toaletowy i makaron. Kiedy jednak bitewny pył opadnie, może nam czegoś zabraknąć. Być może nie będziemy wiedzieli czego. Coś było, a już nie ma. Lekki smutek, nostalgia szybko jedna ulotnią się w niebyt. To oczywiście czarny scenariusz. Wierzę, że przetrwamy – mamy przecież wyjątkową broń – wyobraźnię – delikatny wehikuł tak jednak odporny na niejedno zagrożenie, zaprawiony w bojach z codziennością. 

Joanna Sarnecka