
Filozofia wobec końca świata
Nowa książka Tomasza Stawiszyńskiego „Co robić przed końcem świata” to zapis felietonów, które autor wygłaszał na antenie radia Tok Fm w programie Kwadrans Filozofa. Znakomicie się tego słucha. Doskonale także czyta. To ginący gatunek literacki z pogranicza tego, co pisane i mówione.
Dopracowane, do-myślone mikro wykłady, spójne i nieco przewrotne, zapraszają nas do wnikliwej i krytycznej analizy otaczającej nas rzeczywistości. Przyglądamy się zatem elementom społecznego i kulturowego krajobrazu, w którym przyszło nam żyć, krajobrazu, który nieustannie transformuje, zaskakuje i często przeraża. Wobec dynamicznej, kłączastej antystruktury naszej codzienności, autor proponuje narzędzia filozofii, które pozwalają zapanować nad nieznanym i przyjrzeć się jego elementom z naukową wnikliwością i dystansem, rozbroić aparaturę pojęciową zbudowaną z emocji, irracjonalnalności i fikcji.
W muzeum osobliwości, w którym żyjemy, znajdziemy płaskoziemców z ich wizją kosmosu, przypominających jaszczury reptilian, w których – jak donosi autor – wierzy dziś około 12 % Amerykanów i Amerykanek, wszechobecne spiski mniej lub bardziej tajnych organizacji, dziwaczne, na pierwszy rzut oka, zjawiska polityczne, informacyjne bańki i postprawdy – słowem wszystko, co aż nazbyt dobrze znamy. Wobec tego, co oparte na „emocjach, wyobraźni i intuicji” filozof proponuje „weryfikowalne procedury poznawcze”, sprawdzoną machinę do badania rzeczywistości, obiektywną, nie zaangażowaną bezpośrednio w spory i gotową – co podkreśla autor – uwierzyć w najdziwniejszy spisek – o ile dostarczy się mocnych dowodów, a nie mitów i opowieści.
Myślenie w ryzach
Krytyczne myślenie, którego deficyt owocuje przeróżnymi fantazmatami, pozwala zachować dystans i klarowność procesu dowodzenia. Stanowi broń przeciw fałszywym ścieżkom poznania, które zwodzą na manowce nie tylko rzeczników tego, czy innego spisku, ale także przedstawicieli nauki. Dlatego proces krytyczny nie ma końca. Nauka zobowiązana jest do nieustannego samoweryfikowania. I to właśnie stanowi jej moc. Przeciwnie działają niewywrotne – jak określa je Stawiszyński – teorie spiskowe.
W płynnej rzeczywistości, pośród wielu koncepcji, wielu odrębnych światów, w jakich żyjemy, nauka mogłaby stanowić przestrzeń spotkania. Pod warunkiem, że nadal interesuje nas niemodna dziś, a nawet nieco archaiczna kategoria prawdy. Zatem niezbędna jest gotowość do weryfikacji własnych przekonań. Konieczne będzie też porzucenie dysonansu poznawczego skutecznie oddzielającego od prawdy, w trosce o nasze dobre samopoczucie. Niby proste, a jednak do spotkania wciąż nam daleko. Nauka dziś stała się mało atrakcyjna w starciu ze sposobami myślenia zapewniającymi szybki sukces jednoznacznej pewności. Wymaga dyscypliny, opanowania narzędzi, stosowania reguł dowodzenia, weryfikacji źródeł, na których budujemy wiedzę o tym, jak jest. Wielu to zniechęca. Po co naginać się do procedur myślowych, kiedy można płynąć tam, gdzie się chce? W narcystycznym świecie, każdy kreuje swoją rzeczywistość, swoją opowieść i własną prawdę. I to skutecznie uniemożliwia spotkanie.
Krytyka zamiast hejtu
Autor spokojnie przeprowadza nas ścieżkami swojego rozumowania przez najbardziej pokrętne konstrukty myślowe i teorie. Używa przy tym języka zrozumiałego dla laików, dzięki czemu jego książka może stać się skutecznym narzędziem upowszechniania filozofii, pewnej dyscypliny i porządku myślenia. To ważne w świecie, który stale się komplikuje, w którym hermetyczna często i specjalistyczna nauka słabo komunikuje się z tzw. zwykłym człowiekiem, co rodzi dystans i podważa zaufanie do jej zasobów i metodologii.
Ogromnym walorem książki jest otwarta postawa autora wobec adwersaży. Stawiszyński rozbraja współczesne mity nie negując przy tym potrzeb, jakie za nimi stoją, bo – jak diagnozuje – niektóre z nich obiecują„jakiś rodzaj pewności w świecie, który dawno już wypadł z ram i w którym pewność, pod postacią takiego czy innego fundamentalizmu, istnieje już wyłącznie jako neurotyczny mechanizm obronny albo ideowa racjonalizacja przemocy”. Pisząc o konfliktach społecznych, których jesteśmy świadkami, czy uczestnikami, zachęca do wyjścia poza „bańki”, do intelektualnego ćwiczenia, którym może być „wejście w buty” drugiej strony. Być może zadziwi nas „że tamci inni też mają podobne potrzeby i emocje. I – wbrew pozorom – dobre intencje”.
W swej oczyszczającej narracji autor przywołuje narzędzia pojęciowe stworzone przez innych ważnych autorów m.in. René Girarda, Freuda, aż po hołd złożony mistrzowi – Bohdanowi Chwedeńczukowi w ostatnim rozdziale, domykającym ten, w sumie otwarty wciąż dialog z rzeczywistością.
Innego końca świata nie będzie
A co z tytułowym końcem świata? Czy nadejdzie? Czym w istocie może być? Mierzymy się dziś z niezbyt optymistycznymi prognozami. Zyjemy w cieniu katastrofy klimatycznej i możemy już dziś wyobrazić sobie i wszystko, co się z nią wiąże i co z niej wyniknie dla naszego, ludzkiego świata.
Ale jest jeszcze inny koniec świata. Nasz osobisty, prywatny. To śmierć. Pośród kluczowych pojęć i kamieni milowych, wokół których wydaje się być zorganizowane myślenie o świecie autora książki, wydaje się ona zajmować poczesne miejsce. Życie to dramat, bycie ku śmierci, które jednak można uczynić znośnym, przyzwoitym i przeżywać w miarę możliwości świadomie, nie dając się zwieść na manowce łatwym pocieszeniom, konfrontując się odważnie z prawdą także tą o własnej skończoności. W innym przypadku nasze życie może zamienić się w piekło, bo „tam, gdzie nie ma prawdy, to znaczy tam, gdzie nie ma żadnego zewnętrznego punktu odniesienia, żadnych usystematyzowanych metod pozyskiwania wiedzy, tam rządzi siła”.
Książka Tomasza Stawiszyńskiego to więc nie tylko analiza złożonej, zewnętrznej rzeczywistości pełnej osobliwych zjawisk, ale także spojrzenie w głąb nas samych. Znane od starożytności wezwanie do poznania samego siebie. Tym razem jednak bez sztafażu bóstw, irracjonalnych protez i zaciemnień. Zanim nastąpi koniec.
Dodaj komentarz