
Początek antropocenu z chłopskiej perspektywy. W słońcu Juliana Kawalca

Tradycyjna kultura ludowa jawi się dziś w powszechnym odbiorze jako model, w którym człowiek żył w zgodzie z naturą (cokolwiek miałoby to znaczyć). Frazy tej używają w swoich materiałach reklamowych gospodarstwa agroturystyczne, pojawia się również gdy mowa o tradycyjnej kuchni. Takie widzenie wsi i jej kultury jest powszechne także wśród jej mieszkańców.
Informatorzy w czasie badań terenowych niejednokrotnie wspominając potrawy, które jedli w swoim dzieciństwie (nawet jeśli przypadało ono na lata 60., 70. czy nawet 80. XX wieku), określają je jako naturalne. Ten obraz jest przejawem mityzacji chłopskiej kultury, która przecież przekształcała środowisko naturalne, nieraz w znacznym stopniu. Mit ten sprowadza chłopa do roli szlachetnego dzikusa, jednak, jak w każdym micie, i w tym jest ziarno prawdy. Chłopskie gospodarstwo korzystało jedynie z zasobów ekosystemu bezpośrednio dostępnego jego mieszkańcom, było zatem stosunkowo blisko tego, co moglibyśmy nazwać harmonią z naturą, jakkolwiek by tego pojęcia nie definiować i przymykając na chwilę oko na jego antropocentryczność.
Dlatego patrzenie na antropocen i jego początki w Polsce z perspektywy uczestników kultury ludowej, można uważać za spojrzenie kogoś z zewnątrz. Kogoś, kto jeśli zmieniał ekosystem, to tylko na skalę lokalną. W stosunku do tradycyjnej chłopskiej kultury, antropocen był nową jakością – oznaczał bowiem konsumpcję większą niż ta, którą zapewniał bezpośrednio dostępny ekosystem. Człowiek, który przekształcał do tej pory wyłącznie swoje najbliższe otoczenie za pomocą narzędzi i siły mięśni własnych i zwierzęcych, korzystając na niemożliwą wcześniej skalę z dóbr wytwarzanych poza jego okolicą, zaczął brać udział w procesie globalnego przekształcania środowiska naturalnego.
Procesy towarzyszące początkowi antropocenu w Polsce stanowią jeden z najważniejszych tematów twórczości pisarzy tzw. nurtu chłopskiego. W niniejszym tekście mam zamiar przyjrzeć się pod tym kątem wydanej w 1963 roku mikropowieści Juliana Kawalca W słońcu. Oczywiście, użycie tego terminu w takim kontekście może być uważane za anachronizm. Ani Kawalec, ani inni autorzy podejmujący wtedy temat wsi i zachodzących na niej przemian nie byli świadomi, że są one elementem procesu zachodzącego na skalę globalną, ani jak są groźne. Wiedzieli jednak, że to, co widzą, to największa zmiana w historii polskiej wsi i że ma ona charakter nieodwracalny. Perspektywa ludzi, którzy wyrośli w tradycyjnej chłopskiej kulturze agrarnej i byli świadkami jej końca (lub początku końca), może być interesująca dla współczesnego obserwatora dalszych etapów zapoczątkowanego w połowie XX wieku procesu.
Tematyka W słońcu sprawia, że jest to tekst szczególnie dobrze nadający się do spojrzenia na antropocen in statu nascendi oczyma uczestnika kultury ludowej. Tematem mikropowieści jest wyburzanie wsi i budowanie na jej miejscu fabrycznego miasta. Narratorem – stary chłop, który traci pole i gospodarstwo, a w zamian zostaje przesiedlony do mieszkania w nowym mieście.
Perspektywa taka mogła być dobrze Kawalcowi znana. Akcja toczy się bowiem w scenerii przypominającej jego rodzinne nadwiślańskie Wrzawy – nad dużą rzeką, w industrializującym się gwałtownie regionie, nieopodal m.in. kopalni siarki, na potrzeby budowy której w latach 1957–1970 wysiedlono wieś Machów.
Obserwowany przez głównego bohatera – Starego – proces zagłady wsi to konflikt dwóch światów. Oczywiście, łatwo ten konflikt opisać i rozumieć jako konflikt natura-kultura. Jest to jednak konflikt dwóch kultur, dwóch modeli życia człowieka w świecie, korzystania z niego i zmieniania go.
Świat, do którego zostawienia Stary został zmuszony, oparty był na bardzo bliskiej relacji człowieka i reszty przyrody. Była to bliskość wynikająca z przyczyn utylitarnych, ale mająca daleko idące skutki. Jednym z najważniejszych było poznanie. […] kazał mi mówić o polach. Wymieniłem mu nazwy pól i opisałem miejsca, gdzie były łąki i wspomniałem o głębokim parowie, który przecinał górną część pól. Dawna wieś, to co dziś jawi się nam jako biała plama między drogami na mapach Google, za pomocą bogatej i złożonej mikrotoponimii dzieliła na kawałki według położenia i właściwości, i nazywała. To, co nazwane, staje się tym, co poznane. Staje się czymś bliskim, nie tylko z przyczyn praktycznych. Więź z ziemią ma charakter emocjonalny. Inne to jest życie i inne umieranie, gdy się ma ziemię, a inne, gdy się nie ma ziemi. Gdy nie masz ziemi, to umierasz jak kot, a gdy masz ziemię, to umierasz jak król. Bez ziemi czasem łatwiej żyć niż z ziemią, ale ja bym wolał żyć gorzej, ale z ziemią. Należy zwrócić uwagę na to, że relacja ta, daleka od potocznego wyobrażenia o życiu w zgodzie z naturą, jest relacją opartą na posiadaniu, podporządkowaniu sobie ziemi. Jednak jest to własność, w której przyporządkowanie obiektu osobie, nakłada jednocześnie na tę osobę obowiązki względem obiektu. Stary opowiada swojemu rozmówcy – właściwemu narratorowi mikropowieści Kawalca – o pracy na roli, ale mówi również o tym, że poza orką, bronowaniem, siewem i innymi robotami polnymi, człowiek winien jest ziemi właściwy stosunek. Taki, co się śmieje z ziemi, to będzie myślał, że jest mgła, choć jest dzień i świeci słońce, i będzie szukał ścieżki, będzie bełkotał i będzie chodził naokoło, a wtedy każdy robak będzie od niego mądrzejszy, bo on będzie zupełnie głupi. Taki, co się śmieje z ziemi, będzie szedł i nie zobaczy drzew, bo drzew taki nie widzi; będzie szedł, jakby mu kto do gęby przystawił bardzo długą rurę i jakby tylko w tę rurę patrzył, bo głupi tak widzą. Ten, co się śmieje z ziemi, siądzie i ziemia się pod nim zapadnie, i on wpadnie w ziemię, i ziemia się za nim zamknie. Słowa te odnosiły się do syna Starego, który nie chciał uprawiać ziemi. Posiadanie ziemi nakłada na jej właściciela utrzymanie jej w gotowości do rodzenia. Norma ta, jakkolwiek mająca czysto utylitarne źródła, obowiązuje w regionie, w którym toczy się akcja W słońcu nawet dzisiaj, gdy uprawa roli przestała być głównym źródłem dochodu jego mieszkańców. Przestrzegają jej nierzadko nawet ci gospodarze, którym rolnictwo nie przynosi zysku.
Z drugiej strony odchodzący w przeszłość świat opisywany przez Starego to nie jest świat pokojowej koegzystencji, tylko podporządkowania. To, co żywe, może współistnieć z człowiekiem tylko na jego zasadach, inaczej jest postrzegane jako zagrożenie. […] bo wieś zawsze zatłucze psa przybłędę; wieś nie przebaczy psu-przybłędzie i musi go zatłuc. Ludzie robią się niespokojni, gdy ujrzą psa-przybłędę i uspakajają się, i spada im kamień z serca dopiero wtedy, gdy takiego psa zatłuką motykami albo poprzebijają widłami i zakopią. Później we wsi długo mówią o tym psie przybłędzie i o jego zabiciu i tak to mówią, jakby dziękowali temu psu, że przyszedł i dał się zabić, i nie uciekł, bo teraz wszyscy mogą być spokojni. Zasada ta nie jest jednak stosowana z pełną konsekwencją. Podporządkowanie nie może objąć wszystkich organizmów i wszystkich miejsc. Dla głównego bohatera takim wyjątkiem są stare drzewa. Gdy nie ma już wsi, zostają po niej tylko stare topole nad brzegiem rzeki. Dobrze, że zostały topole, nie zwalą ich, bo miasto nie może pójść za wał, jak ty myślisz, bo ja myślę, że nie obalą tych drzew, te drzewa muszą być nad wodą. – mówi o nich Stary. W topolach, których ludzka działalność w żaden sposób nie przetworzyła, widzi część nieistniejącej już miescowości. Paradoksalnie, jedynym oprócz cmentarza, co ocalało z rodzinnej wsi Starego, jest to, czego ta wieś nie zdołała z braku możliwości czy potrzeby wchłonąć.
Wysiedlenie wsi i budowa na jej miejscu miasta i fabryki jest dla Starego katastrofą i od początku jest przez Kawalca w ten sposób przedstawiana. Już pierwsze wydarzenie związane z tą przemianą jest symboliczne. Spłoszone przez koparki konie wpadają do jaru między polami, jeden ginie od razu, drugi łamie nogi i długo się męczy. Budowniczowie postanawiają zakopać jar razem z końmi i szczątkami potrzaskanego wozu. Te konie leżą gdzieś pod jakimś domem albo pod jakąś ulicą, ale to wszystko jedno. Zdawało się, że Stary skończył już o tych koniach, ale on jeszcze powiedział — leżą może te konie pod tym dużym blokiem, gdzie jest sportowy sklep, albo pod kinem, a może są pod ulicą Młodzieży. Tego nikt nie wie, ale to wszystko jedno. Śmierć dwóch koni staje się swego rodzaju ofiarą zakładzinową, poprzedzająca budowę miasta. Wybór tych „zwierząt ofiarnych” nie był przypadkowy, Kawalec wybrał konia – zwierzę będące symbolem statusu majątkowego, zdrowia, sił witalnych i źródłem gospodarskiej dumy, tworząc w ten sposób czytelny obraz tworzenia nowej kultury na śmierci starej.
Budowa miasta i fabryki narusza bowiem najważniejsze normy tradycyjnej kultury wiejskiej, takie jak poszanowanie dla jedzenia, a co za tym idzie, również roślin uprawnych, przede wszystkim zboża. Pierwszy na plac budowy poszedł jeden chłop, któremu powiedziały dzieci — bo dzieci tam poszły najpierw — że na jego oziminę wjechała koparka i tnie rów środkiem pola. Ten chłop ubrał się ładnie i poszedł tam; później dzieci opowiadały, że on stał na brzegu pola i patrzył, jak ta maszyna robi rów. Nie wszedł na pole, żeby nie zadeptać zboża, i do dzieci mówił, żeby nie biegały po zbożu. Na drugi dzień nie było śladu z oziminy, bo całe pole zajeździły maszyny. Wszyscy myśleli, że on ubrał się ładnie i wziął do ręki pałę, bo idzie zabić człowieka, który kierował koparką, ale on tylko poszedł wygnać dzieci z pola, żeby nie deptały oziminy, której na drugi dzień już nie było.
W obliczu przemian kwestionujących dotychczasowy porządek z jego hierarchią wartości, reakcje bohaterów są różnorodne. W odniesieniu do reszty przyrody w człowieku w mikropowieści Kawalca, uwypuklają się dwie skrajnie różne postawy. Z jednej strony katastrofa prowokuje do okrucieństwa. Widać to, gdy jeden z bohaterów wdeptuje kota w ziemię, obserwując pola, widać, gdy pies wysiedlanego gospodarza wpada do dołu wykopanego przez koparkę i wiejska młodzież chce zakopać go żywcem. I ten, który chciał zasypać tego psa żywcem, powiedział — Zawartkowa lamentuje i rwie włosy z głowy, bo odjeżdża ze wsi, a my się mamy litować nad psem. Z drugiej strony to okrucieństwo miesza się z czułością w stosunku do tego, co ginie. To przeplatanie się okrucieństwa i czułości widać szczególnie w scenie, w której Stary znajduje jaskółcze gniazdo. Gdy lepiła to gniazdo, to już wiedziałem, że nic z tego nie będzie, ale sobie pomyślałem „niech lepi”. Ale gdy ten dom rozwalili, to jajko leżało na gołej ziemi. Pomyślałem, że trzeba je przydeptać butem, żeby tak nie leżało białe i czyste między tymi rozwalonymi domami i maszynami, i stanąłem na nim butem, i wylało się z niego odrobinę przezroczystej mazi, która zmieszała się z błotem. Później długo o tym jajku myślałem, bo nie miałem nic innego do roboty, bo robota się skończyła. I długo miałem przed oczami to białe jajko jaskółki, bo nie miałem innego zajęcia. Jak nie ma roboty, to się zawsze jakieś głupstwo do człowieka przyczepi, tak jak to jajko, i takie coś wydaje ci się bardzo ważne i myślisz, czy to nie jest zabójstwo, gdy się rozdepcze jajko. Podobnie na mieszkańców wysiedlanej wsi działa wycięcie kwitnących drzew owocowych. Mogą zrywać kwiaty jabłoni, których zrywać nigdy nie było wolno, ale rzucają je później w błoto. Wycinka sadów jest dla głównego bohatera szczególnie dotkliwa, mówi bowiem o drzewach i ich śmieci tak samo, jak o śmierci ludzi: Zostawiłem tę jabłonkę z tymi suchymi gałęziami, żeby jej było lżej umierać. Użycie słowa umierać jest tutaj szczególnie znaczące, jako że w gwarach w odniesieniu do istot innych niż ludzkie używano (z niewielkimi wyjątkami, jak np. pszczoły) czasownika zdychać. Inne określenia przysługiwały tylko wybranym, szczególnie ważnym, gatunkom.
Świat kultury wiejskiej, w której czułość i troska w stosunku do innych niż ludzie istot żywych miesza się ze stosunkiem utylitarnym i okrucieństwem, zostaje zastąpiony przez świat miasta i fabryki. Jawi się on głównemu bohaterowi jako siła niszcząca. Relację człowiek – reszta natury w tym świecie obserwujemy z perspektywy Starego, a więc kogoś w stosunku do tej nowej formacji zewnętrznego.
Gdyby sobie stanął ten Głupi na skraju młodego parku, boso, z tą pianą śliny w kącikach warg i tymi swoimi ogromnymi, końskimi oczami wpatrzył się w główną ulicę i gdyby widział te wielkie domy z balkonami, i gdyby na tych balkonach zobaczył swoich znajomych, a wśród nich swoją siostrę Jadwigę, która pracuje w sklepie, gdyby zobaczył te wszystkie rzeczy świecące, błyskające i gdyby usłyszał ten szum, który idzie od samochodów i od różnych głośników, gdyby zobaczył małe i cienkie jak kije drzewa przy tej ulicy i gdyby nie zobaczył ani wierzb, ani jabłonek, gdyby zobaczył te dzieci w białych trzewikach prowadzone za ręce przez matki, gdyby zobaczył Olgę Zającównę siedzącą za kierownicą pocztowego samochodu, gdyby zobaczył psy na smyczach i koty w oknach na piątym piętrze, gdyby zobaczył mnie idącego z trzema kwiatkami w ręce — gdyby to wszystko zobaczył, to mogłaby zalać go ślina i mógłby oszaleć, i mógłby kogoś zagryźć albo może poszłaby mu krew uszami i nosem i może by powrócił do niego rozum. Bo z głupimi tak się może stać. Zauważmy, że Kawalec, patrząc na miasto oczami bohatera, zwraca uwagę przede wszystkim na konsumpcję rzeczy. Kiedy mówi o wsi, mówi przede wszystkim o przestrzeni i istotach żywych. Dla Starego w mieście zwierzęta i rośliny są tylko namiastką, czymś, co udaje tylko swoje wiejskie odpowiedniki. Szczególnie nienawidzi kwiatów doniczkowych, którymi musi zajmować się w swoim miejskim mieszkaniu, gdyż uważa ten obowiązek za surogat pracy na roli. Surogat, dodajmy, uwłaczający jego godności, jako że ziemia, którą miał, stawiała mu jednocześnie duże wymagania, wymagała pracy, a przez to możliwe było wytworzenie bardzo osobistego, emocjonalnego stosunku do niej. Z kwiatami w doniczce Starego łączy jedynie relacja posiadania, ale posiadania innego niż własność ziemi, na której się pracuje. Ta relacja własności nie stawia posiadającemu żadnych wymagań, nakłada jedynie symboliczne obowiązki, jest więc dla Starego nieważna.
W słońcu Kawalca to obraz archetypicznego konfliktu starego świata z nowym. Kawalec w sposób niezamierzony portretuje uczestników tradycyjnej kultury ludowej u progu antropocenu, pokazuje ich reakcje na rozgrywającą się na razie na skalę lokalną, katastrofę. Stosunek człowieka do reszty przyrody na wsi przedindustrialnej daleki jest od wyidealizowanego obrazu, jaki pokutuje w obiegowych wyobrażeniach. Okrucieństwo i troska są jego elementami równoprawnymi. Stosunek ten wynika z głębokiej i złożonej relacji człowieka ze światem wokół niego. Warto jednak dodać, że jego niezbywalnym elementem jest własność implikująca obowiązki wobec tego, co jest posiadane. W wypadku ziemi obowiązki te determinują ludzkie życie do tego stopnia, że stanowią o jego tożsamości i decydują o jego miejscu w świecie.
Dodaj komentarz